poniedziałek, 5 czerwca 2017

LC-A

czyli

A mogło być tak zwyczajnie

Automatyczny aparat kompaktowy LOMO Compact Automat (ros. ЛОМО Компакт Автомат [łomo kompakt awtomat]) - w skrócie LC-A (ЛК-А) - wszedł do produkcji w leningradzkich zakładach ŁOMO w roku 1983 i wytwarzany był do końca lat osiemdziesiątych. Jak to się często w ZSRR zdarzało, nie był on oryginalną radziecką konstrukcją, a jedynie naśladownictwem produktu zagranicznego - w tym przypadku japońskiej cosiny CX-2. Zmodyfikowaną wersją aparatu był stosunkowo nieliczny model LC-M (ЛК-М), w którym dodano gniazdo wężyka spustowego, zrezygnowano natomiast z kontrolki stanu baterii, dzięki czemu aparat zasilany był dwoma, a nie trzema ogniwami. W roku 1991 LC-A został jakoby odkryty w Pradze przez wiedeńskich studentów, stając się impulsem do powstania rok później Lomographic Society (Towarzystwa Łomograficznego), propagującego tyleż spontaniczną co tanioefekciarską i snobistyczną fotografię "artystyczną" podbudowaną rozbuchaną filozofią, w czym trudno się nie dopatrzeć wyraźnych pobudek komercyjnych, zwłaszcza mając na uwadze ceny po jakich LS oferuje adeptom łomografii odpowiedni sprzęt fotograficzny. Przedstawicielom LS udało się nawet namówić zakłady ŁOMO do wznowienia wytwarzania aparatu. Gdy w roku 2005 fabryka musiała z przyczyn programowych zaprzestać produkcji LC-A, z inicjatywy LS aparat skopiowany został w Chinach i wszedł tam do produkcji jako LC-A+, posiadając tym razem w wielokrotną ekspozycję, gniazdo wężyka spustowego, szynę do mocowania nasadek przed obiektywem i zakres czułości rozszerzony do 1600 ASA, ale za to brak jest możliwości ręcznego doboru otworu przysłony, a korpus wykonano z gorszej jakości plastiku. W niewielkiej ilości wytwarzany jest też model LC-A+RL wypoasażony w oryginalny rosyjski obiektyw montowany nadal przez ŁOMO w St. Petersburgu - niewielka produkcja obiektywów ogranicza wytwarzanie tej wersji do 500 sztuk miesięcznie. Obie wersje sprzedawane są (czy były) przez LS za skrajnie wygórowane ceny - odpowiednio 250 i 280 EUR lub USD za podstawowy zestaw. Powstały także w późniejszym okresie łomograficzne wersje pochodne aparatu - LC-Wide (LC-W) z obiektywem o ogniskowej 17 mm, umożliwiający wykonywanie zdjęć w formatach 24x36 mm, 24x24 mm i 18x24 mm (w cenie 349 euro) oraz LC-A 120 na błonę zwojową typu 120, z obiektywem o ogniskowej 38 mm (odpowiednik 20 mm dla małego obrazka), kosztujący 399 euro.


LC-A wzięty do ręki robi bardzo pozytywne wrażenie. Aparat jest zwarty i solidny, o rzetelnej obudowie z plastiku i metalu; kształtem zawsze kojarzył mi się z zenitem pozbawionym obiektywu... Jest też bardzo mały - co trudno uznać za wadę.
Na spodniej stronie obudowy obiektywu znajduje się wygodny suwak, za pomocą którego przesuwa się blaszane zasłonki obiektywów zdjęciowego i celownika - w pozycji zasłoniętej zablokowany zostaje także spust migawki, a aparat staje się naprawdę pancerny; tak naprawdę można by nosić go bez futerału, co jednak nie jest najlepszym pomysłem choćby ze względu na kurz.
Umieszczony centralnie nad obiektywem celownik Albada posiada wyraźne ramki wskazujące kadr, wraz ze znacznikiem paralaksy dla odległości 0,8 m. W górnej części celownika znajdują się dwie czerwone diody - lewa z nich pełni rolę kontrolki baterii i zapala się przy każdym naciśnięciu na spust, prawa ostrzega, że czas ekspozycji ustawiony przez automatykę jest dłuższy niż 1/30 s. W dolnej części celownika znalazła się ruchoma wskazówka, ukazująca aktualnie nastawioną odległośc zdjęciową - sugestywne piktogramy, znane choćby ze smien, odpowiadają dystansom 0,8 m, 1,5 m, 3 m i nieskończoności.
Na górze korpusu zlokalizowano z prawej strony automatycznie resetujący się licznik zdjęć oraz spust migawki. Spust nie jest, niestety, zbyt wygodny - dość niewielki, wymaga do tego raczej głębokiego wciśnięcia, co nieść może ryzyko poruszenia zdjęcia. Ale da się do tego przywyknąć. Po lewej stronie znajduje się składana korbka zwijania powrotnego, pełniąca jednocześnie rolę zamka tylnej ścianki - w celu otwarcia aparatu należy ją wyciągnąć do góry, podobnie jak np. w zenicie 12XP.
Centralnie na aparacie umieszczono szynę do montażu flesza wyposażoną w kontakt symchronizacyjny (gorącą stopkę). Znajduje się ona niedaleko spustu, co rodzi pewien problem - na aparacie montować można jedynie flesze o wąskich obudowach lub ze stosunkowo wysokimi stopkami, w przeciwnym bowiem razie (np. w przypadku popularnych w epoce unomatów 20B czy B24) nisko osadzony korpus flesza zasłania sobą spust i uniemożliwia jego dosięgnięcie palcem! W ostateczności można zamontować flesz na dodatkowej kostce przejściowej, co nie wpływa jednak pozytywnie na pewność jego osadzenia. Do tego małe rozmiary aparatu sprawiają, że z większymi lampami błyskowymi staje się on niezbyt poręczny. W ZSRR powstały skądinąd, niechybnie z myślą o LC-A, malutkie flesze bateryjne - Elektronika FE-26 i FE-28, zgrabnie się z aparatem komponujące.
Transport filmu realizowany jest za pomocą pokrętła zlokalizowanego z prawej strony korpusu - może nie najszybsze rozwiązanie, ale całkiem wygodne i w tej klasie aparatów standardowe. No i małe zaskoczenie - od spodu korpusu zlokalizowano kontakty elektryczne i sprzęgło do mechanicznego windera! Niestety, winder ten nigdy nie został wyprodukowany... Na dole znajduje się też przycisk odblokowujący zębatkę do powrotnego zwijania filmu oraz komora mieszczącą trzy 1,5 V pastylkowe bateryjki alkaliczne LR-44 zasilające aparat.


LC-A wyposażony został w obiektyw Minitar-1 o ogniskowej 32 mm i maksymalnym otworze względnym 2,8, charakteryzujący się prostą konstrukcją optyczną - tworzą go ledwo cztery pojedyncze soczewki. Ostrość ustawiana jest ręcznie za pomocą niewielkiej acz wygodnej dźwigienki z lewej strony obudowy obiektywu - posiada ona opisaną w metrach skalę ostrości odpowiadającą piktogramom widocznym w celowniku i zaskakuje w tychże położeniach; oczywiście można ją ustawiać i na wartościach pośrednich. Obiektyw, jak na mały kompakt przystało, nie posiada możliwości zastosowania filtrów, ani osłony przeciwsłonecznej, osadzony jest jednak dość głęboko w korpusie, co zapewnia mu jako takie wysłonięcie. Niestety - obiektyw jest bez wątpienia najsłabszym elementem aparatu, rzutującym na jego przydatność do wykonywania zdjęć - tak prosta i niewyrafinowana konstrukcja po prostu się w tym przypadku nie sprawdziła. Bez dwóch zdań, skorygowany jest po prostu bardzo słabo - o ile ostrość w centrum kadru jest bardzo dobra, to ku brzegom spada już znacznie, zwłaszcza przy większych otworach przysłony. Do tego Minitar-1 bardzo wyraźnie i silnie winietuje (do tego stopnia, że winietowanie wspomniane jest w instrukcji obsługi i określone jako dopuszczalne w tej klasie aparatów), ściemnienie brzegów rozciąga się dość głęboko w kadr, a co ciekawe przy przysłonie 16 objawia się całkowite zaciemnienie narożników klatki, wyglądające niczym np. winietująca osłona przeciwsłoneczna! No i na koniec - dystorsja; obiektyw wykazuje do kompletu swych wad wyraźną dystorsję poduszkowatą, co w zasadzie dyskwalifikuje go do fotografowania motywów prostoliniowych. Szkoda, bo poza tym aparat jest naprawdę fajny...
Elektronicznie sterowana migawka centralna posiada dwie lamelki i realizuje zakres czasów od 1/500 s do imponujących 2 s, a zakres przysłon wynosi 2,8 - 16. Jeśli o charakterystykę programu chodzi, to jak mniemam, przy czasach dłuższych niż 1/30 s lub 1/60 s, tj w zakresie od 2 do 8 lub 9 EV, regulowany jest jedynie czas ekspozycji przy pełnym otworze przysłony, następnie zaś następuje równoczesne bezstopniowe przymykanie przysłony i skracanie czasu naświetlania do ich minimalnych wartości przy 17 EV. Ekspozycja mierzona jest za pomocą fotokomórki CdS zlokalizowanej za malutką soczewką na korpusie po lewej stronie obudowy obiektywu - wbrew pozorom jest to miejsce dość bezpieczne i nie grozi jej przypadkowe zasłonięcie ręką. Obok fotokomórki znajduje się okienko czułości filmu i niewielkie, niewygodne pokrętełko służące do jej wprowadzania - dostępne są wartości 25, 50, 100, 200 i 400 ASA. Po przeciwnej stronie obiektywu zlokalizowano dźwigienkę wyboru trybu ekspozycji - w położeniu A działa pełna automatyka ekspozycji, zaś w położenia 2,8, 4, 5,6, 8, 11 i 16 pozwalają wykonywać zdjęcia z daną wartością przysłony przy stałym czasie otwarcia migawki 1/60 s - służą one w założeniu do wykonywania zdjęć z fleszem (wyłącznie elektronowym). Skok tej dźwigni jest jednak niewielki i ustawienie pożądanej wartości przysłony wymaga nieco uwagi. LC-A nie posiada blokady ani korekty ekspozycji, jednakże w razie potrzeby można korektę wprowadzać odpowiednio przestawiając czułość filmu - niestety, tym małym, niewygodnym pokrętełkiem. Przyznać trzeba, że mimo swej prostoty, pomiar ekspozycji działa naprawdę dobrze i można na nim polegać, a w sytuacjach trudnych zawsze można zastosować ekspozycję ręczną (zakres nastaw ręcznych umożliwia bezproblemowe stosowanie filmów o czułości do 100 ASA, przy wyższych czułościach zdjęcia wykonywane w pełnym świetle słonecznym będą prześwietlone). Duży zakres czasów migawki zachęca do wykonywania zdjęć przy niskim poziomie oświetlenia zastanego - cóż jednak z tego, skoro do aparatu nie ma gdzie wkręcić wężyka spustowego...

LC-A z fleszem Elektronika FE-26.

Reasumując - trzeba przyznać, że LC-A jest bardzo zgrabnym i poręcznym aparatem. Niewielkie wymiary i solidna budowa sprawiają, że praktycznie zawsze można mieć go ze sobą. Możliwości fotograficzne oferuje spore, trzeba mieć tylko na uwadze, że jest to konstrukcja dość stara, co rzutuje np. na brak blokady ekspozycji - acz mimo tego aparat radzi sobie z doborem naświetlania naprawdę dobrze. Zaletą jest też  duży zakres czasów otwarcia migawki i szerszy niż zazwyczaj w tej klasie kąt widzenia obiektywu, choć ustawianie ostrości w niektórych sytuacjach, zwłaszcza zdjęć z bliska w słabych warunkach oświetleniowych, może być cokolwiek zbyt uproszczone. Niestety - obiektyw jest też największą z wad LC-A, na skutek swej niskiej jakości optycznej - słabej ostrości brzegowej, bardzo silnego winietowania i dystorsji. Z tej też przyczyny Lomo Compact Automat nadaje się moim zdaniem głównie do wykonywania zdjęć pamiątkowych o charakterze towarzyskim... Naprawdę szkoda, bo LC-A z dobrym obiektywem byłby zaiste znakomitym w swej klasie i dość wszechstronnym aparatem (co ciekawe, właśnie wady optyczne "legendarnego" obiektywu, ze szczególnym uwzględnieniem winietowania, służą Lomographic Society do budowania kultu LC-A).
A tak, lepiej już chyba zainwestować w aparat pokroju Zorki 10 czy innego FEDa 35A...

Zalety

+ małe wymiary, zwarta budowa;
+ solidna konstrukcja;
+ intuicyjna obsługa;
+ jasny szerokokątny obiektyw;
+ duży zakres ekspozycji;
+ dobry pomiar światła;
+ dość mała minimalna odległość ogniskowania;

Wady

- słabo skorygowany obiektyw z dokuczliwym winietowaniem i dystorsją;
- niezbyt wygodny spust migawki;
- niewygodna zmiana czułości filmu;
- brak gniazda wężyka spustowego (nie dotyczy wersji LC-M, LC-A+ i LC-A+RL);
- utrudnione użycie niektórych modeli lamp błyskowych;
- brak samowyzwalacza;

Dane techniczne LC-A:

Typ filmu: 135
Format klatki: 24x36 mm
Celownik: lunetkowy
Obiektyw: Minitar-1, 32 mm, f/2,8
Kąt widzenia obiektywu: 68 stopni
Minimalna odległość ogniskowania: 0,8 m
Migawka: centralna; w trybie automatycznym sterowana elektronicznie
                w trybie ręcznym stały czas otwarcia 1/60 s
Pomiar światła: zewnętrzny, fotoelementem CdS
Zakres czasów migawki: 2 s – 1/500 s
Zakres przysłon: 2,8 – 16
Zakres ekspozycji w trybie automatycznym: 2 – 17 EV
Zakres ekspozycji w trybie ręcznym: 9 – 14 EV
Zakres czułości błony: 25 – 400 ASA
Synchronizacja z fleszem: 1/60 s, stały
Transport filmu: ręczny, teoretycznie mechaniczny z opcjonalnym winderem
Gwint statywowy: 1/4"
Wymiary: 107 x 68 x 43,5 mm
Masa: 250 g

1 komentarz:

  1. Dziękuję za ten artykuł! Wreszcie znalazłam odpowiedzi na moje pytania :)

    OdpowiedzUsuń