wtorek, 4 września 2012

Zoom w nogach

Modne stało się ostatnio, jak tak sobie patrzę, pojęcie zoomu w nogach, którym to zoomem posługiwać się trzeba przy dostąpieniu najwyższego stopnia wtajemniczenia w fotografii, czyli przy łasce korzystania z tzw. stałek (w domyśle oczywiście - jasnych stałek). Czyli - zakres kadru a odległość przedmiotowa.
Tak samo przy wszelakich nieśmiertelnych dyskusjach o ulotnej głębi ostrości, gdy tylko pojawi się porównanie matryc pełnoklatkowych z APS-C (o ile dyskutanci w ogóle zaakceptują fakt istnienia nieistniejącego, czyli owej umownej głębi ostrości). No powiedzmy, że zapanuje już consensus co do oczywistego faktu, że przy tej samej ogniskowej i tej samej odległości przedmiotowej APS-C ma mniejszą głębię ostrości, a przy tej samej odległości i tym samym kącie widzenia - większą, zaraz wszak pojawia się argument - ha! Ale przecież pełna klatka widzi szerzej niż APS-C, a więc takim to a takim obiektywem pełną klatką zdjęcie robi się z mniejszej odległości... - i w ruch idą wszelakie kalkulatory głębi ostrości udowadniające dowolne przekonania dowodzącego.

A przecież - pod względem przestrzennym obraz tworzą: kadr, perspektywa, plany, kąt widzenia. Tworzy go miejsce, w którym stoi fotograf i tworzy go motyw, który jest fotografowany. Którego wygląd w tej konkretnej perspektywie, w tych konkretnych ramach kadru, w tym świetle, na tym tle, sprawia, że podnosimy aparat ku oku. Wycinek trójwymiarowej rzeczywistości oddany na zdjęciu w dwóch wymiarach powstaje z połączenia dwóch idealnych punktów (kamera, cel), określony jest kątem widzenia, lub jak kto woli - ogniskową, obiektywu. To motyw widziany z konkretnego punktu narzuca ogniskową, a nie ogniskowa narzuca miejsce, w którym trzeba stanąć.
Nie ma tu miejsca na zoom w nogach.
A kiedyś zresztą w ogóle nie było zoomów.