środa, 5 grudnia 2012

Czas zatrzymany

Aparat cyfrowy a analogowy, czyli nieskończona dyskusja.
Pomijając szybkość uzyskania efektów z cyfrowego (choć duże laby robią odbitki z kliszy C41 w godzinę), cyfrak ma moim zdaniem jedną przewagę - możliwość podejrzenia efektu i ewentualna po tym szybka korekta.

Natomiast w najmniejszym stopniu nie jest zaletą EXIF - bo po prostu prawie nic z niego nie wynika w praktyce. Dowiemy się tylko jakie były parametry ekspozycji - i co z tego? Ważne jest, gdzie i w jaki sposób ustalona została ta ekspozycja w tych konkretnych (jakich?) warunkach oświetleniowych - a tego akurat EXIF nie powie, więc wbrew pozorom pomimo posiadania EXIFa jesteśmy, patrząc na efekt zdjęcia, tak samo głupi jak w przypadku analoga.

Aliści - jedna rzecz mnie boli w fotografii cyfrowej w kwestii formalnej (i tu się znów okazuje, że większość zalet analoga przejawia się jednak w sferze duchowej) - cyfra przez swą łatwość, natychmiastowość podglądu odarła całkowicie fotografię z - nazwijmy to oględnie - majestatu tworzenia. W analogu naciśnięcie spustu wieńczy proces myślowy, dając już nieodwracalny efekt zapisany na emulsji; w cyfrze staje się niejednokrotnie dopiero początkiem machinalnego, rzemieślniczego procesu - o histogram za bardzo w prawo, trzeba powtórzyć, jeszcze jedno, jeszcze ciut więcej trzeba dołożyć, oj za duża korekta, to jeszcze jedno z ciut mniejszą, a te nieudane to się skasuje. No kompozycja jeszcze jakaś nie taka, to jeszcze jedno. W wyniku czego powstaje pełno zdjęć, które nie służą niczemu poza ewentualnym wstrzeleniem się w rzekomy ideał, ergo nie niosą żadnej wartości. A już dawno spostrzegłem, że emocjonalność podejścia autora (czyli mnie) do zdjęcia, tegoż zdjęcia wartość sentymentalna - a to jest przecież chyba jeden z głównych czynników sprawczych fotografii amatorskiej - jest odwrotnie proporcjonalna do liczby wykonanych zdjęć. Za dawnych czasów, te 20 czy 25 lat temu, potrafiłem z całodziennej wycieczki krajoznawczej przywieźć pięć, sześć, no góra dziesięć zdjęć - z których każde było TYM zdjęciem, budzącym emocje i wspomnienia. Odzwierciedlającym historyczne miejsce i czas, które przeminęły i które nie wrócą - i nawet pewne niedoskonałości zdjęcia były tylko świadectwem jego niepowtarzalności. Wraz z rosnącą ilością wykonywanych zdjęć wszystkie one stają się coraz bardziej jednymi z wielu, pomimo rosnącej może technicznej jakości i poprawności coraz mniej sprawiającymi satysfakcji.
I co tu dopiero mówić o setkach czy tysiącach zdjęć tłuczonych dziennie, tak na wszelki wypadek?. Zdjęć, które pojedynczo nic nie przedstawiają, nic nie niosą, służą tylko osiągnięciu technicznego ideału objawionego choćby perfekcyjnym przebiegiem histogramu. A przecież żadne z tych zdjęć nie jest identyczne, żadne nie przedstawia świata takim samym, każde unieśmiertelnia inną nieuchwytną chwilę, która minęła i już nie wróci. Ale liczy się tylko to ostatnie, udane - a tamte wcześniejsze to się skasuje.

wtorek, 4 września 2012

Zoom w nogach

Modne stało się ostatnio, jak tak sobie patrzę, pojęcie zoomu w nogach, którym to zoomem posługiwać się trzeba przy dostąpieniu najwyższego stopnia wtajemniczenia w fotografii, czyli przy łasce korzystania z tzw. stałek (w domyśle oczywiście - jasnych stałek). Czyli - zakres kadru a odległość przedmiotowa.
Tak samo przy wszelakich nieśmiertelnych dyskusjach o ulotnej głębi ostrości, gdy tylko pojawi się porównanie matryc pełnoklatkowych z APS-C (o ile dyskutanci w ogóle zaakceptują fakt istnienia nieistniejącego, czyli owej umownej głębi ostrości). No powiedzmy, że zapanuje już consensus co do oczywistego faktu, że przy tej samej ogniskowej i tej samej odległości przedmiotowej APS-C ma mniejszą głębię ostrości, a przy tej samej odległości i tym samym kącie widzenia - większą, zaraz wszak pojawia się argument - ha! Ale przecież pełna klatka widzi szerzej niż APS-C, a więc takim to a takim obiektywem pełną klatką zdjęcie robi się z mniejszej odległości... - i w ruch idą wszelakie kalkulatory głębi ostrości udowadniające dowolne przekonania dowodzącego.

A przecież - pod względem przestrzennym obraz tworzą: kadr, perspektywa, plany, kąt widzenia. Tworzy go miejsce, w którym stoi fotograf i tworzy go motyw, który jest fotografowany. Którego wygląd w tej konkretnej perspektywie, w tych konkretnych ramach kadru, w tym świetle, na tym tle, sprawia, że podnosimy aparat ku oku. Wycinek trójwymiarowej rzeczywistości oddany na zdjęciu w dwóch wymiarach powstaje z połączenia dwóch idealnych punktów (kamera, cel), określony jest kątem widzenia, lub jak kto woli - ogniskową, obiektywu. To motyw widziany z konkretnego punktu narzuca ogniskową, a nie ogniskowa narzuca miejsce, w którym trzeba stanąć.
Nie ma tu miejsca na zoom w nogach.
A kiedyś zresztą w ogóle nie było zoomów.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Niedawno...?


Było - i nie ma.
Do miejsc przyzwyczajamy się przez całe lata. Są, trwają niezmienne - i stają się stałą częścią świata, do której zawsze można powrócić. Odnaleźć chwilę ukojenia myśli, ponownie poczuć ich nastrój, zapach, kolor.
...a w końcu przychodzi koniec. Niewiele trzeba zmienić, aby takie miejsce, do którego lubiło się wracać, straciło cały swój czar. Wyciąć drzewa, wytrzebić krzewy - miejsce niby i jest, ale umarłe. Nawet wspomnień szkoda tam szukać.
A wtedy zostaje tylko pamięć - i zdjęcia.