piątek, 30 czerwca 2017

Kwestia wymiaru

czyli

 W pogoni za...?

Fora, galerie, portale nurzają się w maniakalnym dążeniu do - kolokwialnie rzecz ujmując - oczojebnej fotki. Byle histogram był do prawej, byle szumu ani śladu, mydła broń Boże, złoty podział co do milimetra, ostrość na oczy, tło pięknie rozmyte - nie ważne co, nie ważne jak, liczy się efekt, obowiązująca pusta techniczna perfekcja rzemieślniczej fotografii komercyjnej. Tylko przekaz, treść i zawartość gdzieś gubią się po drodze - czy za trudne, zbyt ulotne w wykonaniu i w odbiorze, czy też za mało nośne na natrętnej drodze do internetowych lajków, bezliku walących po oczach jak cepem obrazków, takich jak wszystkie inne.

Niemal dokładnie trzydzieści pięć lat temu - plus minus kilka dni - zrobiłem pogodnym wieczorem przed zamkiem w Łańcucie zdjęcie.
Ot, zwykły wakacyjny pstryk, trywialny, bezrefleksyjny i bez ambicji, jak setki innych podobnych, jeden z wielu. Ten jednak jednak stał się z czasem czymś więcej - okazał się ostatnim zdjęciem mojego ojca.

Zdjęcie do albumu rodzinnego, gdzie powinno pozostać i świata więcej nie oglądać, jak brzmi automatyczna wykładnia oficjalna, o czym tu w ogóle mówić?
O wszystkim?
A czy to tylko kwestia punktu widzenia, kwestia wrażliwości, empatii czy urojonego zachłyśnięcia się miernotą własnego rozbuchanego ego?

Na szczęście chyba w ogóle mnie to nie obchodzi...

piątek, 23 czerwca 2017

Śmiały

czyli

Refleksja na dziś

Jak blisko można dotknąć odległej z pozoru historii...
Czasem zdawało by się dalekie miejsca, czasy i rzeczy okazują się być tuż, niemal na wyciągnięcie ręki - choć i poza naszym zasięgiem. Coś, co oglądamy na starych zdjęciach, o czym czytamy w książkach, coś, co było i przeminęło, okazuje się być bliżej, niż można by sobie wyobrazić, niż można się spodziewać.
Słoneczne lato 1947, Grupa harcerzy siedzących na wagonie artyleryjskim pociągu pancernego.
Polskiego pociągu pancernego nr 53 Śmiały. Zbudowany w 1921 roku, wchodził w skład 2. dywizjonu pociągów pancernych. We wrześniu 1939 walczył w obronie Lwowa, gdzie dostał się w ręce radzieckie i wcielony został do wojsk NKWD. Zdobyty przez Niemców 7 lipca 1941, znalazł się w składzie pociągu pancernego Kampfzug A, a potem Panzerzug 10. Po rozbiciu PZ 10 w Kowlu w marcu 1944 jeden ocalały, uszkodzony wagon artyleryjski Cegielskiego trafił do niemieckiej bazy kolejowej w Rembertowie - gdzie już pozostał do lat pięćdziesiątych. 

\

Tyle historia, tyle książki, dokumenty.
Czy wiedzieli o tym, pozując do zdjęcia? Był to pewnie tylko jeden z wielu rdzewiejących pancernych kolejowych wraków stanowiących turystyczną atrakcję Rembertowa. Zdjęcie, jakże odległe, odległe jak i ta historia. Tylko na zdjęciach możemy już oglądać Śmiałego, tylko z książek i kruchych, pożółkłych dokumentów czerpać o nim wiedzę. Dawno miniona przeszłość, poza naszym zasięgiem.
Grupa harcerzy na wagonie. A pośród nich mój ojciec.

Też już dawno i daleko.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

BiełOMO Siluet Elektro


czyli

Wilia nowoczesna?

Aparat kompaktowy Siluet Elektro produkowany był przez białoruskie zakłady BiełOMO w latach 1975 (1976?) - 1981. Obok Wilii Auto i Oriona EE był on trzecią pochodną popularnej manualnej Wilii wyposażoną w układ automatyki ekspozycji, w przeciwieństwie do selenowej Wilii Auto, a podobnie do Oriona EE, oparty o fotoelement CdS. Pierwotną nazwą aparatu była zresztą Wilia Elektro.
    Zewnętrznie Siluet wygląda praktycznie jak bliźniak Wilii – stąd też praktycznie wszystkie uwagi dotyczące konstrukcji, ergonomii i ogólnego użytkowania Wilii można odnieść i do niego. Siluet jest jedynie minimalnie większy, co wynika z dłuższej o kilka milimetrów obudowy obiektywu i nieznacznie cięższy. Jedynie metalowe wykończenie boków korpusu ma w Siluecie barwę czarną, miast chromu Wilii (acz pierwotna Wilia Elektro kolorystykę miała taką samą, jak i Wilia). Różnice zaczynają się dopiero w związku z zastosowaną automatyką.


Z lewej strony na dole korpusu znalazło się gniazdo baterii – przewidziano tu baterię 4RC53 o napięciu 5-6 V, jednak stosować można i pojedyncze zamienniki – cztery sztuki RC53, LR 9, L1560, PX625, czy jak tam jeszcze te baterie się nazywają. Kupić je można w każdym razie bez problemu, należy jednak dopchnąć je czymś metalowym (choćby trzema-czterema jednogroszówkami), bo cztery pojedyncze baterie są za krótkie jak na długość komory. Siluet był też przewidziany do stosowania alternatywnie baterii Mallory 7H34 i sprzedawano go w komplecie z odpowiednim dla niej adapterem. Niestety – pokrywka gniazda baterii jest chyba najsłabszym punktem aparatu – wkręca się ją za pomocą plastikowego gwintu o dużej średnicy i małym skoku, trudnego do użycia, stawiającego spory opór, a za to łatwego do uszkodzenia. A jeśli gwint się zerwie – powstaje zasadniczy problem choćby z otwarciem komory baterii.
Obiektyw pozostał ten sam – prosty, trójsoczewkowy tryplet Triplet 69-3 o ogniskowej 40 mm i maksymalnym otworze względnym 1:4, posiadający powłoki przeciwodblaskowe, z dwulamelkową migawką sektorową i czterolamelkową przysłoną umieszczonymi za ostatnią soczewką. Obudowa obiektywu uległa największym zmianom w porównaniu z manualną Wilią. Ponad przednią soczewką, wewnątrz gwintu filtra, pojawiło się okienko fotokomórki, zmienił się także układ pierścieni nastawczych. Umieszczony z przodu pierścień ostrości jest identyczny jak w Wilii, zaraz za nim umieszczono także skalę głębi ostrości – niestety, znów policzoną dla dużego krążka rozproszenia, wynoszącego aż 0,05 mm; stąd też dla uniknięcia przykrych niespodzianek warto posługiwać się znacznikami dla przysłony o stopień mniejszej od faktycznie nastawionej. Czyli jeśli ustawimy np. przysłonę 11, to głębię ostrości odczytujemy wg symboli dla przysłony 8.
Przy samym korpusie znalazł się teraz pierścień wyboru przysłony – bardzo zarazem wygodny, a pomiędzy nim a pierścieniem ostrości umieszczono wąziutki pierścień nastawiania czułości filmu – wyskalowany w zakresie 13-25 DIN i 16-250 GOST-ASA. Posiada on odpowiednie znaczniki dla obu skal, a wartości czułości naniesione zostały na pierścieniu przysłony – czułość ustawia się więc obracając pierścień czułości względem pierścienia przysłony (albo na odwrót), a przy późniejszym ustawianiu przysłony oba pierścienie obracają się już wspólnie (i uważać trzeba nieco, aby zmieniając przysłonę niechcący nie przestawić czułości). Obok wartości przysłon umieszczono ponadto zwyczajowe symbole warunków oświetleniowych (słońce, ciemne słońce, jasne chmury, ciemne chmury, deszcz) pomagające wybrać przysłonę odpowiednią dla danego oświetlenia.


Na dole obiektywu, z prawej strony, tam gdzie Wilia posiada dźwigienkę przysłon, znalazł się w Siluecie przełącznik trybów pracy. W pozycji A działa automatyka ekspozycji, piorunek to tryb do zdjęć z fleszem (stały czas 1/30 s i swobodnie wybierana przysłona), a B umożliwia uzyskiwanie dowolnie długich czasów w połączeniu z dowolną przysłoną. Niestety, Siluet nie posiada gniazda wężyka spustowego. Skrajna pozycja K, umieszczona obok A, w której przełącznika nie da się zablokować, służy do testowania baterii – jeśli jest ona sprawna, po przytrzymaniu dźwigienki w pozycji K wewnątrz celownika zapala się czerwona lampka.
Standardowym trybem fotografowania jest jednak A, automatyka. Co ciekawe, nie działa ona w banalnym pełnym programie, jak to zwykle proste kompakty mają w zwyczaju, ale w trybie preselekcji przysłony! Czyli pierścieniem na obiektywie ustawia się wybraną wartość przysłony, a aparat samoczynnie i bezstopniowo dobiera do tego czas naświetlania w zakresie od 1/250 s do aż 8 sekund. Jeśli po częściowym wciśnięciu spustu z prawej strony wewnątrz wizjera pojawi się na dole pomarańczowe światełko, oznacza to, że ustawiony czas naświetlania jest dłuższy niż 1/30 s i w celu uniknięcia poruszenia zdjęcia należy szerzej otworzyć przysłonę lub użyć statywu. Z kolei czerwone światełko u góry (to samo, co przy teście baterii) oznacza przy wciskaniu spustu, że niezbędny czas naświetlania musiałby być krótszy niż minimalne 1/250 s i w celu uniknięcia prześwietlenia zdjęcia należy mocniej domknąć przysłonę.
Siluet nie posiada żadnego włącznika – zawsze jest gotów do strzału, a obwód elektroniczny włącza się po prostu wciskając na spust – jak, nie przymierzając, w Zenicie 12XP. Układ pomiarowy, jakkolwiek precyzyjnie, bezstopniowo ustawia czas naświetlania, nie posiada niestety pamięci – i jeśli po częściowym wciśnięciu spustu przekadruje się zdjęcie, to czas naświetlania i tak dostosuje się do oświetlenia w chwili wyzwolenia migawki (ale pamiętać warto, że to konstrukcja sprzed lat z górą czterdziestu – a wtedy, a i wiele później, tak się po prostu robiło). Aparat nie posiada wprawdzie do tego korekcji ekspozycji jako takiej, ale bez problemu można posługiwać się w tym celu zmianą nastawionej czułości filmu – co np. w przypadku użycia filmu o czułości 100 ASA daje zakres korekcji od -1 do +3 EV, a więc całkiem wystarczający. Umieszczony na obiektywie pierścień czułości jest wtedy bardzo łatwy w obsłudze.
Dźwignia spustu jest wprawdzie znacznie dłuższa niż w Wilii, ale wyraźnie mniej wygodna – posiada znacznie większy skok i jest dość twarda, zwłaszcza przy długich czasach wymaga nieco uwagi i stabilnego trzymania aparatu. Celownik jest praktycznie identyczny Wilii – z czytelnymi ramkami wyznaczającymi kadr i znacznikami paralaksy dla odległości poniżej 3 m. Nie ma już w nim natomiast symboli przysłony, pojawiły się zaś z prawej strony wspomniane dwie żaróweczki kontrolne.
Bez baterii Siluet działa także, acz w bardzo ograniczonym stopniu, tym niemniej w awaryjnej sytuacji można pokusić się o wykonywanie nim wtedy zdjęć. Migawka sterowana jest najwyraźniej całkowicie elektronicznie i wobec tego realizuje bez zasilania, jak można ocenić na oko, wyłącznie najkrótszy czas ekspozycji, 1/250 s – także w trybie B i zdjęć z fleszem. Natomiast mechaniczna przysłona działa w pełnym zakresie.


Aparat sam w sobie jest przyjemny w obsłudze i wygodny w użytkowaniu – tutaj nie odbiega wszak zbytnio od siostrzanej manualnej Wilii. Niejakim, ale w sumie formalnym, brakiem może być brak wskazania wartości czasu albo przysłony w celowniku, czy też w ogóle parametrów ekspozycji (co udało się wszak zrealizować w należącym też do tej samej rodziny Orionie EE). Co jednak ważne – automatyka ekspozycji działa naprawdę dobrze, na materiale negatywowym dając prawidłowo, żeby nie rzec przyjemnie naświetlone zdjęcia, nawet w kłopotliwych, kontrastowych warunkach. Ograniczona do zakresu 9-13 EV ekspozycja w trybie ręcznym (flesza) nie pozwala, niestety, na wykonywanie zdjęć przy jasnym świetle przy czułościach powyżej 50 ASA. Z racji na stosunkowo ciemny obiektyw o dość krótkiej ogniskowej nie dokuczają nawet, podobnie jak i w Wilii, skutki kwadratowego otworu czterolamelkowej przysłony.
Jakkolwiek jednak Siluet dzieli z Wilią jej zalety, dzieli też i wady – do których należy taka sobie jakość wykonania i spory rozrzut jakościowy pomiędzy egzemplarzami (w jednym z testowanym przeze mnie Siluecie objawiający się zdecydowaną nieostrością prawej strony kadru), a do tego przede wszystkim nienajlepiej skorygowany obiektyw. Triplet 69-3 charakteryzuje się wprawdzie niezłą ostrością obrazu w centrum kadru, ale bardzo wyraźnie spadającą w narożnikach. Tylne umieszczenie przysłony i migawki skutkuje ponadto wyraźnym winietowaniem, objawiającym się silnym ściemnieniem narożników, acz – co ciekawe – w Siluecie bywa ono w niektórych sytuacjach (zda się, że zdjęć z bliska przy małym otworze przysłony) bardziej dokuczliwe niż w WIlii, objawiając się całkowicie zasłoniętymi narożnikami.
Tym niemniej, o ile trafi się na dobry egzemplarz, Siluet jest w swej klasie dość typowym, przyjemnym aparatem, dzięki preselekcji przysłony dającym jako takie możliwości kontroli parametrów ekspozycji, co wobec przyzwoitej pracy automatyki umożliwia wykonywanie poprawnie naświetlonych zdjęć.

Zalety:

+ zwarta budowa;
+ zasadniczo dobra ergonomia;
+ migawka sektorowa;
+ duży zakres czasów;
+ dość mała minimalna odległość ogniskowania;
+ wygodny i precyzyjny celownik ze znacznikami paralaksy;
+ synchronizacja flesza przez gorącą stopkę i gniazdko kabla;
+ działanie migawki bez zasilania, ograniczone, ale zawsze;

Wady:

- nienajlepsza korekcja obiektywu;
- jedynie czterolamelkowa przysłona;
- brak gniazda wężyka spustowego;
- brak samowyzwalacza;
- delikatna pokrywka baterii;

Dane techniczne:

Typ filmu: 135
Format klatki: 24x36 mm
Celownik: lunetkowy o powiększeniu 0,6x
Obiektyw: Triplet 69-3, 40 mm f/4
Kąt widzenia obiektywu: 57 stopni
Minimalna odległość ogniskowania: 0,8 m
Migawka: sektorowa, sterowana elektronicznie
Pomiar światła – zewnętrzny, fotokomórką CdS
Zakres czasów migawki: 8 s – 1/250 s, B
Zakres przysłon: 4 – 16
Zakres ekspozycji automatycznej: 1 – 16 EV
Zakres ekspozycji ręcznej: 9 - 13 EV
Zakres czułości błony: 16-250 GOST-ASA (13-25 DIN)
Synchronizacja z fleszem: pełna
Transport filmu: ręczny
Gwint filtra: 46x0,75 mm
Gwint statywowy: 1/4"
Zasilanie: 4RC53, 4x PX625
Wymiary: 126x80x70 mm
Masa: do 410 g

poniedziałek, 5 czerwca 2017

LC-A

czyli

A mogło być tak zwyczajnie

Automatyczny aparat kompaktowy LOMO Compact Automat (ros. ЛОМО Компакт Автомат [łomo kompakt awtomat]) - w skrócie LC-A (ЛК-А) - wszedł do produkcji w leningradzkich zakładach ŁOMO w roku 1983 i wytwarzany był do końca lat osiemdziesiątych. Jak to się często w ZSRR zdarzało, nie był on oryginalną radziecką konstrukcją, a jedynie naśladownictwem produktu zagranicznego - w tym przypadku japońskiej cosiny CX-2. Zmodyfikowaną wersją aparatu był stosunkowo nieliczny model LC-M (ЛК-М), w którym dodano gniazdo wężyka spustowego, zrezygnowano natomiast z kontrolki stanu baterii, dzięki czemu aparat zasilany był dwoma, a nie trzema ogniwami. W roku 1991 LC-A został jakoby odkryty w Pradze przez wiedeńskich studentów, stając się impulsem do powstania rok później Lomographic Society (Towarzystwa Łomograficznego), propagującego tyleż spontaniczną co tanioefekciarską i snobistyczną fotografię "artystyczną" podbudowaną rozbuchaną filozofią, w czym trudno się nie dopatrzeć wyraźnych pobudek komercyjnych, zwłaszcza mając na uwadze ceny po jakich LS oferuje adeptom łomografii odpowiedni sprzęt fotograficzny. Przedstawicielom LS udało się nawet namówić zakłady ŁOMO do wznowienia wytwarzania aparatu. Gdy w roku 2005 fabryka musiała z przyczyn programowych zaprzestać produkcji LC-A, z inicjatywy LS aparat skopiowany został w Chinach i wszedł tam do produkcji jako LC-A+, posiadając tym razem w wielokrotną ekspozycję, gniazdo wężyka spustowego, szynę do mocowania nasadek przed obiektywem i zakres czułości rozszerzony do 1600 ASA, ale za to brak jest możliwości ręcznego doboru otworu przysłony, a korpus wykonano z gorszej jakości plastiku. W niewielkiej ilości wytwarzany jest też model LC-A+RL wypoasażony w oryginalny rosyjski obiektyw montowany nadal przez ŁOMO w St. Petersburgu - niewielka produkcja obiektywów ogranicza wytwarzanie tej wersji do 500 sztuk miesięcznie. Obie wersje sprzedawane są (czy były) przez LS za skrajnie wygórowane ceny - odpowiednio 250 i 280 EUR lub USD za podstawowy zestaw. Powstały także w późniejszym okresie łomograficzne wersje pochodne aparatu - LC-Wide (LC-W) z obiektywem o ogniskowej 17 mm, umożliwiający wykonywanie zdjęć w formatach 24x36 mm, 24x24 mm i 18x24 mm (w cenie 349 euro) oraz LC-A 120 na błonę zwojową typu 120, z obiektywem o ogniskowej 38 mm (odpowiednik 20 mm dla małego obrazka), kosztujący 399 euro.


LC-A wzięty do ręki robi bardzo pozytywne wrażenie. Aparat jest zwarty i solidny, o rzetelnej obudowie z plastiku i metalu; kształtem zawsze kojarzył mi się z zenitem pozbawionym obiektywu... Jest też bardzo mały - co trudno uznać za wadę.
Na spodniej stronie obudowy obiektywu znajduje się wygodny suwak, za pomocą którego przesuwa się blaszane zasłonki obiektywów zdjęciowego i celownika - w pozycji zasłoniętej zablokowany zostaje także spust migawki, a aparat staje się naprawdę pancerny; tak naprawdę można by nosić go bez futerału, co jednak nie jest najlepszym pomysłem choćby ze względu na kurz.
Umieszczony centralnie nad obiektywem celownik Albada posiada wyraźne ramki wskazujące kadr, wraz ze znacznikiem paralaksy dla odległości 0,8 m. W górnej części celownika znajdują się dwie czerwone diody - lewa z nich pełni rolę kontrolki baterii i zapala się przy każdym naciśnięciu na spust, prawa ostrzega, że czas ekspozycji ustawiony przez automatykę jest dłuższy niż 1/30 s. W dolnej części celownika znalazła się ruchoma wskazówka, ukazująca aktualnie nastawioną odległośc zdjęciową - sugestywne piktogramy, znane choćby ze smien, odpowiadają dystansom 0,8 m, 1,5 m, 3 m i nieskończoności.
Na górze korpusu zlokalizowano z prawej strony automatycznie resetujący się licznik zdjęć oraz spust migawki. Spust nie jest, niestety, zbyt wygodny - dość niewielki, wymaga do tego raczej głębokiego wciśnięcia, co nieść może ryzyko poruszenia zdjęcia. Ale da się do tego przywyknąć. Po lewej stronie znajduje się składana korbka zwijania powrotnego, pełniąca jednocześnie rolę zamka tylnej ścianki - w celu otwarcia aparatu należy ją wyciągnąć do góry, podobnie jak np. w zenicie 12XP.
Centralnie na aparacie umieszczono szynę do montażu flesza wyposażoną w kontakt symchronizacyjny (gorącą stopkę). Znajduje się ona niedaleko spustu, co rodzi pewien problem - na aparacie montować można jedynie flesze o wąskich obudowach lub ze stosunkowo wysokimi stopkami, w przeciwnym bowiem razie (np. w przypadku popularnych w epoce unomatów 20B czy B24) nisko osadzony korpus flesza zasłania sobą spust i uniemożliwia jego dosięgnięcie palcem! W ostateczności można zamontować flesz na dodatkowej kostce przejściowej, co nie wpływa jednak pozytywnie na pewność jego osadzenia. Do tego małe rozmiary aparatu sprawiają, że z większymi lampami błyskowymi staje się on niezbyt poręczny. W ZSRR powstały skądinąd, niechybnie z myślą o LC-A, malutkie flesze bateryjne - Elektronika FE-26 i FE-28, zgrabnie się z aparatem komponujące.
Transport filmu realizowany jest za pomocą pokrętła zlokalizowanego z prawej strony korpusu - może nie najszybsze rozwiązanie, ale całkiem wygodne i w tej klasie aparatów standardowe. No i małe zaskoczenie - od spodu korpusu zlokalizowano kontakty elektryczne i sprzęgło do mechanicznego windera! Niestety, winder ten nigdy nie został wyprodukowany... Na dole znajduje się też przycisk odblokowujący zębatkę do powrotnego zwijania filmu oraz komora mieszczącą trzy 1,5 V pastylkowe bateryjki alkaliczne LR-44 zasilające aparat.


LC-A wyposażony został w obiektyw Minitar-1 o ogniskowej 32 mm i maksymalnym otworze względnym 2,8, charakteryzujący się prostą konstrukcją optyczną - tworzą go ledwo cztery pojedyncze soczewki. Ostrość ustawiana jest ręcznie za pomocą niewielkiej acz wygodnej dźwigienki z lewej strony obudowy obiektywu - posiada ona opisaną w metrach skalę ostrości odpowiadającą piktogramom widocznym w celowniku i zaskakuje w tychże położeniach; oczywiście można ją ustawiać i na wartościach pośrednich. Obiektyw, jak na mały kompakt przystało, nie posiada możliwości zastosowania filtrów, ani osłony przeciwsłonecznej, osadzony jest jednak dość głęboko w korpusie, co zapewnia mu jako takie wysłonięcie. Niestety - obiektyw jest bez wątpienia najsłabszym elementem aparatu, rzutującym na jego przydatność do wykonywania zdjęć - tak prosta i niewyrafinowana konstrukcja po prostu się w tym przypadku nie sprawdziła. Bez dwóch zdań, skorygowany jest po prostu bardzo słabo - o ile ostrość w centrum kadru jest bardzo dobra, to ku brzegom spada już znacznie, zwłaszcza przy większych otworach przysłony. Do tego Minitar-1 bardzo wyraźnie i silnie winietuje (do tego stopnia, że winietowanie wspomniane jest w instrukcji obsługi i określone jako dopuszczalne w tej klasie aparatów), ściemnienie brzegów rozciąga się dość głęboko w kadr, a co ciekawe przy przysłonie 16 objawia się całkowite zaciemnienie narożników klatki, wyglądające niczym np. winietująca osłona przeciwsłoneczna! No i na koniec - dystorsja; obiektyw wykazuje do kompletu swych wad wyraźną dystorsję poduszkowatą, co w zasadzie dyskwalifikuje go do fotografowania motywów prostoliniowych. Szkoda, bo poza tym aparat jest naprawdę fajny...
Elektronicznie sterowana migawka centralna posiada dwie lamelki i realizuje zakres czasów od 1/500 s do imponujących 2 s, a zakres przysłon wynosi 2,8 - 16. Jeśli o charakterystykę programu chodzi, to jak mniemam, przy czasach dłuższych niż 1/30 s lub 1/60 s, tj w zakresie od 2 do 8 lub 9 EV, regulowany jest jedynie czas ekspozycji przy pełnym otworze przysłony, następnie zaś następuje równoczesne bezstopniowe przymykanie przysłony i skracanie czasu naświetlania do ich minimalnych wartości przy 17 EV. Ekspozycja mierzona jest za pomocą fotokomórki CdS zlokalizowanej za malutką soczewką na korpusie po lewej stronie obudowy obiektywu - wbrew pozorom jest to miejsce dość bezpieczne i nie grozi jej przypadkowe zasłonięcie ręką. Obok fotokomórki znajduje się okienko czułości filmu i niewielkie, niewygodne pokrętełko służące do jej wprowadzania - dostępne są wartości 25, 50, 100, 200 i 400 ASA. Po przeciwnej stronie obiektywu zlokalizowano dźwigienkę wyboru trybu ekspozycji - w położeniu A działa pełna automatyka ekspozycji, zaś w położenia 2,8, 4, 5,6, 8, 11 i 16 pozwalają wykonywać zdjęcia z daną wartością przysłony przy stałym czasie otwarcia migawki 1/60 s - służą one w założeniu do wykonywania zdjęć z fleszem (wyłącznie elektronowym). Skok tej dźwigni jest jednak niewielki i ustawienie pożądanej wartości przysłony wymaga nieco uwagi. LC-A nie posiada blokady ani korekty ekspozycji, jednakże w razie potrzeby można korektę wprowadzać odpowiednio przestawiając czułość filmu - niestety, tym małym, niewygodnym pokrętełkiem. Przyznać trzeba, że mimo swej prostoty, pomiar ekspozycji działa naprawdę dobrze i można na nim polegać, a w sytuacjach trudnych zawsze można zastosować ekspozycję ręczną (zakres nastaw ręcznych umożliwia bezproblemowe stosowanie filmów o czułości do 100 ASA, przy wyższych czułościach zdjęcia wykonywane w pełnym świetle słonecznym będą prześwietlone). Duży zakres czasów migawki zachęca do wykonywania zdjęć przy niskim poziomie oświetlenia zastanego - cóż jednak z tego, skoro do aparatu nie ma gdzie wkręcić wężyka spustowego...

LC-A z fleszem Elektronika FE-26.

Reasumując - trzeba przyznać, że LC-A jest bardzo zgrabnym i poręcznym aparatem. Niewielkie wymiary i solidna budowa sprawiają, że praktycznie zawsze można mieć go ze sobą. Możliwości fotograficzne oferuje spore, trzeba mieć tylko na uwadze, że jest to konstrukcja dość stara, co rzutuje np. na brak blokady ekspozycji - acz mimo tego aparat radzi sobie z doborem naświetlania naprawdę dobrze. Zaletą jest też  duży zakres czasów otwarcia migawki i szerszy niż zazwyczaj w tej klasie kąt widzenia obiektywu, choć ustawianie ostrości w niektórych sytuacjach, zwłaszcza zdjęć z bliska w słabych warunkach oświetleniowych, może być cokolwiek zbyt uproszczone. Niestety - obiektyw jest też największą z wad LC-A, na skutek swej niskiej jakości optycznej - słabej ostrości brzegowej, bardzo silnego winietowania i dystorsji. Z tej też przyczyny Lomo Compact Automat nadaje się moim zdaniem głównie do wykonywania zdjęć pamiątkowych o charakterze towarzyskim... Naprawdę szkoda, bo LC-A z dobrym obiektywem byłby zaiste znakomitym w swej klasie i dość wszechstronnym aparatem (co ciekawe, właśnie wady optyczne "legendarnego" obiektywu, ze szczególnym uwzględnieniem winietowania, służą Lomographic Society do budowania kultu LC-A).
A tak, lepiej już chyba zainwestować w aparat pokroju Zorki 10 czy innego FEDa 35A...

Zalety

+ małe wymiary, zwarta budowa;
+ solidna konstrukcja;
+ intuicyjna obsługa;
+ jasny szerokokątny obiektyw;
+ duży zakres ekspozycji;
+ dobry pomiar światła;
+ dość mała minimalna odległość ogniskowania;

Wady

- słabo skorygowany obiektyw z dokuczliwym winietowaniem i dystorsją;
- niezbyt wygodny spust migawki;
- niewygodna zmiana czułości filmu;
- brak gniazda wężyka spustowego (nie dotyczy wersji LC-M, LC-A+ i LC-A+RL);
- utrudnione użycie niektórych modeli lamp błyskowych;
- brak samowyzwalacza;

Dane techniczne LC-A:

Typ filmu: 135
Format klatki: 24x36 mm
Celownik: lunetkowy
Obiektyw: Minitar-1, 32 mm, f/2,8
Kąt widzenia obiektywu: 68 stopni
Minimalna odległość ogniskowania: 0,8 m
Migawka: centralna; w trybie automatycznym sterowana elektronicznie
                w trybie ręcznym stały czas otwarcia 1/60 s
Pomiar światła: zewnętrzny, fotoelementem CdS
Zakres czasów migawki: 2 s – 1/500 s
Zakres przysłon: 2,8 – 16
Zakres ekspozycji w trybie automatycznym: 2 – 17 EV
Zakres ekspozycji w trybie ręcznym: 9 – 14 EV
Zakres czułości błony: 25 – 400 ASA
Synchronizacja z fleszem: 1/60 s, stały
Transport filmu: ręczny, teoretycznie mechaniczny z opcjonalnym winderem
Gwint statywowy: 1/4"
Wymiary: 107 x 68 x 43,5 mm
Masa: 250 g