piątek, 19 września 2014

Czerń i biel w kolorze

Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia zatoczyła koło. Dzisiejsze nowoczesne aparaty cyfrowe rejestrujące te wszystkie piękne barwne zdjęcia na wielomegapikselowych matrycach, czarnobiałych matrycach z mozaikami barwnych filtrów, pod względem metody rejestracji barw cofają nas tak naprawdę w przeszłość o ponad stulecie.
Dążenie do rejestracji zdjęć barwnych jest praktycznie tak samo stare, jak fotografia. Mniej lub bardziej udane próby czynione już były około połowy XIX wieku, zaś w końcu lat 60. owegoż wieku fotografia barwna była już ze strony teoretycznej tak rozpracowana, co opatentowana.  Na przeszkodzie rejestracji barwnych obrazów stała jednak - obok niejakiej złożoności ówczesnych metod - także i ograniczona barwoczułość dostępnych emulsji światłoczułych - w ostatniej ćwierci wieku w najlepszym razie ortochromatycznych, ślepych w zakresie czerwieni.
W roku 1906 Adolf Miethe opracował wreszcie metodę sensybilizacji panchromatycznej (uczulenia w całym paśmie widzialnym) - i już w roku następnym pojawiły się na rynku płyty autochromowe Lumiére, rejestrujące barwne obrazy, przezrocza, na czarno-białej emulsji, poprzez warstwę kolorowych filterków, ziaren skrobi barwionych w barwach podstawowych. Oglądając naświetloną płytę pod światło otrzymywało się obraz barwny, niestety - z racji na znaczne pochłanianie światła przez filtry, przezrocza Autochrome nie nadawały się do projekcji. Na takich właśnie autochromach utrwalone zostały na przykład sto lat temu przez Tadeusza Rzącę barwne obrazy Małopolski sprzed Wielkiej Wojny.
Oparte na podobnej addywnej zasadzie działania materiały fotograficzne - tzw. rastrowe - zdominowały amatorską fotografię barwną i film amatorski aż do drugiej połowy lat trzydziestych, gdy w końcu pojawiły się "prawdziwe" współczesne wielowarstwowe błony barwne (Kodachrome w 1935 i rok później Agfacolor Neu), produkowane były jeszcze nawet po wojnie (Dufaycolor).
Rastry barwne nanoszone były na podłoża - również drukowane - w różny sposób, nieregularnie, jak wspomniany Autochrome czy Agfacolor I, osobliwie zaś jako rastry liniowe, w postaci mozaiki różnobarwnych krzyżujących się linii - Dufaycolor.
Szczytem wyuzdania technologii rastrowej był raster soczewkowy, łączący w sobie niejako zalety rastra i wyciągów barwnych. W metodzie tej, do której należały materiały Kodacolor, Agfacolor II czy Optocolor (Siemens-Berthon), błona nie była pokrywana barwnym rastrem, i w ogóle była błoną czysto czarno-białą, a jedynie skierowane ku przodowi podłoże tłoczone było w raster malutkich soczewek, dobranych tak, że każda tworzyła na warstwie światłoczułej obraz źrenicy wejściowej obiektywu. Jeśli na obiektyw założyło się specjalny trójbarwny filtr, z trzema sektorami w barwach podstawowych, każda z soczewek rastra rejestrowała czarno-bały obraz filtra, obok siebie wycinki wszystkich trzech kolorów. Wywołaną odwracalnie błonę wystarczyło teraz poddać projekcji przez rzutnik z założonym na obiektyw takim samym trójbarwnym filtrem, aby z czarno-białego zdjęcia otrzymać na ekranie barwny obraz.
I tak z czerni i bieli, z bezbarwnej mozaiki rodził się kolor - jak w aparacie cyfrowym.

czwartek, 4 września 2014

Zwyczajnie


Codzienność zatrzymana w kadrze - kolejny niepowtarzalny obraz rzeczywistości, która z czasem stała się odległą przeszłością. Dokument.

Bratysława, 4.09.1989.

Może nawykiem z czasów fotografii tradycyjnej jest to, że w przeciwieństwie do dzisiejszych cyfrowych misiów nie kasuję zdjęć, nawet nieudanych. Wszak każde jest niepowtarzalne. Acz, z drugiej strony, ile warte jest dziś zdjęcie, takie jedno z tysięcy podobnych, w dobie cyfrowego szumu informacyjnego? Im mniej zdjęć, tym większy ładunek emocjonalny wiąże się z każdym z nich, acz tym mniej zarazem ukazują, tym więcej trzeba pamiętać - lub spróbować sobie wyobrazić.
Dziś raczej dąży się jednak do perfekcjonizmu i efektu wizualnego, ważniejszego od emocji czy przekazu - dzięki łatwości cyfrowej obróbki i korekcji dostępnej każdemu; niejako narzuca to jako obowiązującą stylistykę właściwą raczej fotografii komercyjnej, reklamowej. Zdjęcie tak czy inaczej niepełnowartościowe technicznie nie jest nic warte, i już.
A gdzież to, co można by uznać za fotografię normalną, amatorską? Szczerą, bezpretensjonalną, poprawną i świadomą? Gdzieś chyba pomiędzy zdychającą właśnie łomografią, z całą jej formalną, estetyczną i techniczną indolencją, a miliardami obrazków klepanych smartfonami, pomiędzy żałosnymi zdjęciami pseudoartystów, zastępujących formę wydumanym przekazem. Czyli skryta wstydliwie, nigdzie...?