poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Koleżanki


Warszawa, druga połowa lat dwudziestych. Pochmurny, szary dzień. Jesień - a może wczesna wiosna. Trzy studentki przy Moście Poniatowskiego.
Stykowa, malutka odbitka, może z błony 127. I może już jedyna na świecie.
I cały świat zawierająca.
Wycinek rzeczywistości, okrojony kadrem, sprowadzony tylko do wartości tonalnych. Zamarły w bezruchu. Pozbawiony wszystkiego innego, co możemy sobie już tylko wyobrazić, a co kiedyś tworzyło ich pełne tu i teraz. Kim były? Co myślały? Dlaczego przyszły tu, a nie gdzie indziej? Kto robił zdjęcie, a co było za jego plecami, to, czego nie mamy już szansy zobaczyć.
Ich świat się skończył. Przyszłość i marzenia stały się przeszłością, ubrane w daty - lub zapomniane.
Świat, którego nie ma. Nie ma już tej brzózki, nie ma drewnianego płotka, nie ma tych latarni, nie ma tej pary w oddali. Nawet most już nie ten. I nie ma nikogo, kto by pamiętał tę chwilę. Nie ma tego miasta, nie ma ludzi, słów, zapachów, myśli i uczuć. Nie ma nic.

Tylko jeden wątły kartonik, będący świadectwem tego, co było.
A dziś robi się setki, tysiące zdjęć z byle powodu, beztrosko, bo naciśnięcie na spust migawki przecież nic nie kosztuje w cyfrowej technologii. Bezmyślnie.

2 komentarze:

  1. Dawno w necie nie czytałem czegoś tak ładnego.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlatego wróciłem także do fotografii analogowej.

    OdpowiedzUsuń